by Charles S. Kraszewski.
courbé sur sa rapière
le con
popatrz dobry Jezu na te twarze rozpromienione
każdemu odosobnione miejsce na mistycznej róży
przypieczętowane; mruży oczy w błogostanie
ten, któremu w krtanie dudni rak
ale lżej, tak, z powodu Twej
obecności; a tej dziewczyny już
nie obchodzi kałuża krwi na dnie
serca, połamanego nie z przyczyn
oczywistych, dzięki temu
kawałkowi Ciebie którym przyklejasz
język do podniebienia
błogo im, błogo mój Jeżu
jak łagodnie rozpuszczasz się pod działaniem śliny
— inna ta ślina niż tamta w Jerozolimie —
w ustach które Cię raz wielbią i nieraz wzywają na daremno
w tych żywych ustach ciepło, ciemno
dokonuje się nowa, zwyczajna Inkarnacja
i racja
są lepsi ode mnie, Jezu;
Corpus Christi custodiat animas eas in vitam aeternam
że tak powiem, poważnie, w niemodnej dziś mowie;
est locus unicuique suus
każdy na swoim miejscu
Ty u nich intymniej niż mąż w momencie ekstazji
niż dziecko w momencie rodzenia się
Ty z nimi, rzeczywiście
choć na piętnaście minut
zanim wyparujesz się przez sacrarium duszy
bezpośrednio w ziemię, którą oni czynią lepszą
pod Twoim wpływem, a ja
tu, przed pustym grobem tabernaculum.
Każdy, mówię, na swoim miejscu.
Coby ja część we mnie miał Bóg z wierzchu?
Azaż on nie wypatruje dróg moich?
i nie liczy wszystkich kroków moich?
Chodziłem w marności, i w niej nadal chodzę;
Odmówiłem ubogim, czego chcieli,
na przykład wczoraj na rogu Collinsa i siedemnastej
położywszy wiek i sprężystość ich ścięgn
na szale roztropności swojej;
pytając w chłodnych lochach serca swego
wygodniej im żebrać, nie, aniżeli
pracować w drogerii, lub w automyjni?
On n’a pas grand-chose à dire pour se justifier,
Surtout quand il fait chaud, qu’on est un type jeune,
Robuste comme tout le monde
C’est-à-dire capable de travailler
Świadomie przywołuję Adama Pollo na świadka
że nie jestem odosobniony w swej nieładnej logice
Oczom wdowinym kazałem czekać
i to najczęściej bardzo długo, nadaremnie.
No, niech mię zważy na wadze Sprawiedliwy,
i niechaj Bóg pozna miernotę moją
— proszę Cię, Jezu, nie przerywaj mnie teraz;
spowiadam się Tobie, Bogu Wszechmogącemu
i Wam, bracia i siostry,
którzy jesteście lepsi ode mnie —
i chwała wam za to;
chwała tym, którym słowa brat i siostra
nie tylko szeleszczą sucho w mszalnikach raz w tygodniu,
Bo chociaż-em jadał sztukę moją sam
a nie jadła sierota z niej,
potrafię szanować szczodrość tych,
którzy dają jednak dziadowskiemu pomiotowi,
kiedy szarpie ich rękawy przy kawiarnianym stole;
chociaż pod domem moim stał sobie przechodzień
i stał tam długo, na Boga, aż się sfrustrował w końcu
czekaniem przed drzwiami moimi
szczelnie zamkniętymi
podróżnemu w potrzebie.
Potrafię błogosławić i tak te piece kaflowe
dobrych serc, w których tlą jeszcze
niedopałki Hostii,
do których gospodarze nie mniej zakłopotani
nagłą obecnością potrzebujących niż ja
przysuwają jednak ławkę trochę bliżej ciepła
i każą usiąść odpoczywać wygrzewać się
nie ma, przyznaję, takiego usprawiedliwienia,
że w tym klimacie nie ma potrzeby na kaflowe piece;
mówiłeś też kiedyś o podaniu kubka zimnej wody
a ja nawet pożałuję bezdomnym pryszniców przy plaży
Są lepsi ode mnie.
Ja zaś boję się Boga i nie znoszę ciężaru jego.
No, cobym czynił, gdy Bóg na sąd powstanie?
A gdy spyta? Co mu odpowiem?
Jeśli mam być szczerze, Jezu
Przynajmniej Tobie, przynajmniej teraz,
zanim schowasz się ponownie za tymi złotymi drzwiczkami,
To Ci odpowiem, szczerze
żem widział słońce, gdy się świeciło,
i księżyc jasno idący
i błogosławiłem imię Pańskie wtedy
głosem cieńszym od cykady ale jednak
że zabarwiłem skórę swą pod słońcem tropik
i zmywałem, choć chwilowo, smutek z powierzchni jej
słoną wodą turkusowych mórz i szorstką korą
palm królewskich
że włożyłem na się czysty przyodziew,
umyłem i namaściłem głowę swą,
pogodnie wejrzałem na dzieci
które mię ujęły za rękę
i przede wszystkim
że byłem rad ramionom jednej, i jedynej, niewiasty.
Takie proste rzeczy, dobry Jezu, to są tak stare jak świat
a z tego powodu, z przeproszeniem, te archaizmy
Na co mi wystarczą
Jak długo żyje pamięć
Gdzie są niegdysiejsze śniegi
Wiem, że już na Ciebie pora
dostojnym krokiem szafarz już wraca
z ciborium w suchych dłoniach.
Nie smuć się. Nic już nie poradzę. Wiem,
że jestem jednym z tych
którzy się nasycili tortem limonkowym i rumem,
którzy jeśli nie teraz, to kiedyś śmieli, i to z całego serca;
Wiem że mam,
że nadal mam
pociechę swoją.